kilka miesięcy temu dowiedziałam się,że istnieje coś takiego jak "terror piękności"
że kobietom ciągle się mówi jak mamy wyglądać nie po to,żeby nam było miło,dobrze i przytulnie w naszych ciałach
ale żeby innym się na nas miło patrzało
więc ja się już czułam tak wyobcowana ze swojego ciała i sztywna i nienawidząca w sobie wszystkiego i tak miałam dość
aż trafiłam na jutubie na filmik dove pokazujący jak się maluje modelkę do reklamy a potem jak się ją jeszcze fotoszopuje
i mnie trafiło
bo nagle do mnie dotarło,że cały czas próbuję naśladować nieistniejące ciała
i że przysparza mi to mnóstwo cierpienia
więc zaczęłam drążyć temat i trafiłam na parę stron w sieci właśnie o tym
jednak nadal,chociaż gdzieś tam się z nimi zgadzałam widziałam przecież,że te kobiety,które są takie bardzo zrobione,które czasem widuję,albo te w filmach i pismach są po prostu ładniejsze
ale powoli zaczęłam się przekonywać do różnych rzeczy
i zaowocowało to tym,że coraz mniej wstydzę się siebie i coraz bardziej komfortowo i dobrze się czuję w swoim ciele-mogę w nim mieszkać
chociaż nadal przy takich bardzo zrobionych dziewczynach tracę często pewność siebie i czuję się jak brzydkie kaczątko
ale pomyślałam też,że bardzo się chcę tym podzielić co przeżywam i dlatego postanowiłam pisać jak sobie radzę z tym właśnie "terrorem piękności" i istnieniem dla cudzych oczu,jako obiekt,nie jako podmiot tak w codzienności
więc tu raczej będzie o moich przemyśleniach,małych zwycięstwach i małych porażkach
no i zapraszam - z mottem wziętym od Alanis Morisette:
"widzę moje ciało jako instrument bardziej niż jako ozdobę"
to ja się wolę skupić na wszystkich radościach jakie można czerpać ze swojego ciała zamiast zadawać sobie cierpienie próbując je zdyscyplinować
więc tu będzie raczej o od-dyscyplinowywaniu ciała
i zapuściłam już trochę włochy pod pachami :P